środa, 25 stycznia 2017

Rozdział I

                                                                 Jak to się zaczęło?

 "- Początek bywa trudny, ale i łatwy za razem. Viviano jak to się stało, że w końcu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać ?

- Myślisz, że pamiętam Marvolo. - dziewczyna zaśmiała się wesoło.- Chyba to było w pokoju wspólnym siedziałam nad książką z zaklęciami z działu zakazanego i próbowałam rzucić jakiś czar. Hałasy wyciągnęły Cie z łóżka."


Jedenastoletnia dziewczynka siedziała w pustym przedziale w pociągu, który miał ją zabrać do jej nowej szkoły. Miała długie do połowu ud, czarne lekko falowane włosy. Była drobnej budowy, o szlachetnych rysach twarzy. Zielone oczy skupiły teraz się na medalionie, który trzymała w dłoniach. Jedyna pamiątka jaka pozostała jej po rodzicach (oczywiście prócz majątku), a był nią łańcuszek ze srebrnym serduszkiem w którym po jednej stronie znajdowało się zdjęcie jej matki, a po drugiej ojca. Kochała ich ponad wszystko i straciła zbyt szybko. Jedenaście dni minęło od ich śmierci. Poprzysięgła, że któregoś dnia zgładzi czarnoksiężnika, bądź pomoże przy jego śmierci. Nikt nie może mordować niewinnych ludzi.
Tak tą dziewczynką była córka Andromedy i Piera de Molay'ów, których zabił Grindelwald.
Do przedziału, który zajmowała wszedł chłopak. Podniosła swój wzrok na niego, wyglądał na jej rówieśnika. Nie chciała by pomiędzy nimi panowała cisza, podczas podróży do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jedyną rzeczą, której nie lubiła była właśnie cisza. Zamknęła medalion i spojrzała na niego.
- Cześć. Jestem Viviana. - Chłopak spojrzał na nią zimnym wzrokiem jakby zrobiła mu coś strasznego. - Ja nic Ci nie zrobiłam, więc na mnie tak nie patrz. A wypada się przedstawić.
- Jestem Tom Riddle.- Głos miał równie zimny co wzrok. - To powinno Ci wystarczyć.
- Jak chcesz. - wyciągnęła książkę dotyczącą zaklęć obronnych ze swojego podręcznego plecaka i zaczęła czytać. Co jakiś czas zerkałam na niego. Od razu rozpoznałam, że nie wychował się w żadnej czarodziejskiej rodzinie, studiował podręcznik do eliksirów, który nie był pierwszej świeżości i była pewna, że już zna go na pamięć, bo miał znudzony wyraz twarzy. Zajrzała do plecaka i wyjęła jedną z książek dotyczących eliksirów w której były inne informacje niż zawarte w podręczniku. 
- Tom, to powinno cię zainteresować. Jest tu zawarta wiedza jaką nie znajdziesz w podręcznikach. 
Podała mu książkę, spojrzał na nią tym chłodnym wzrokiem. Wytrzymała jego spojrzenie i sama zmrużyła oczy w których pojawiły się dziwne czerwone błyski. - Wyczuwam w tobie duże pokłady magii, jestem na nią wrażliwa. Weź tą książkę, Riddle. 
Chłopak również zmrużył oczy i przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu wziął ją od niej. 
Po tym oboje zagłębili się w książkach, tak im minęła cała podróż do Hogwartu. 
Viviana czuła, że musi przełamać bariery Toma, przeczucie podpowiadało jej to. Podczas przydziału tiara powiedziała jej "Pasujesz do Rovenclaw, ale będziesz bardziej potrzebna w Slytherinie."
Tak też dom Węża, stał się jej domem. Chłopak z pociągu również trafił do tego domu. Co zdziwiło niezmiernie resztę domowników. Przecież nie był czystej krwi. Wiedział, że będzie mu trudno jeżeli chodzi o krew Ślizgoni byli dość nie przyjemni. 
Nie pomyliła się zaczęło się od razu, kiedy znaleźli się w Pokoju Wspólnym. Nikt na lekcjach nie chciał z nim siadać w ławce. Viviana była wyjątkiem, nie odzywała się do niego, wyczuwała że nie życzył by sobie tego. Tak jak podejrzewała od początku posiadał ogromną moc, na lekcji ją wykorzystywał.W bibliotece był taki stolik ukryty jak najdalej od spojrzeń uczniów i bibliotekarki. 
Kiedy ona odrabiała tam lekcje, bądź czytała jakąś nową księgę z zaklęciami, dosiadał się do niej Tom, albo odwrotnie. Nie mówili nic do siebie, tak było wygodnie i obojgu to pasowało. Kto lubi, kiedy przerywa mu się w pochłanianiu dodatkowej wiedzy.
Większość zaczepek i ubliżań skończyła się kiedy pierwszoroczni powiedzieli o jego mocy starszym. Bardziej niż czystość krwi szanowano moc, a Tom ją miał. 
Vivianie nauka szła bardzo dobrze. Ciągle rywalizowała z chłopakiem o najlepsze oceny. Każdą wolną chwilę poświęcała na czytanie książek. Miała cel, który planowała zrealizować, zbierała wszystkie informacje o mordercy swoich rodziców. 
Uwielbiała transmutację, zaklęcia, obronę przed czarną magią. Eliksiry też uwielbiała gdyby nie nauczyciel Horacy Slughorn. Z jego lekcji wychodziła z czerwonymi błyskami w oczach. Pora wyjaśnić chyba co oznaczały owe przebłyski. Jeżeli się pojawiały znaczyło to, że ta osoba zaczęła poznawać Czarną Magię. Aura Viviany od narodzin była ciemnoszara co oznaczało, że ma predyspozycje do parania się zakazaną magią. Warto dodać, że dziecko rodziło się z nieskazitelnie białą aurą, alby były wyjątki. 
Ale wracając do opowieści...
Był trzydziesty pierwszy października, ukochana przez czarodziei Noc Duchów. Dla niej było to święto Samhain. Więc zamiast do Wielkiej Sali udała się na wieżę Astronomiczną. Wyjęła z torby czarne świece i je ustawiła zapalając każdą po kolei. Usiadła po środku kręgu ustawiła obok siebie talerz z ulubionymi ciastkami jej rodziców i dwa kielichy z winem. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Co roku z rodzicami tak robiła by skontaktować się ze zmarłą już rodziną. Poczuła powiew wiatru i czyjąś zimną dłoń na ramieniu. Otworzyła oczy i spojrzała za siebie widząc eteryczne postaci jej najbliższych. 
- Viviano. - odezwała się jej matka.- Jesteśmy z ciebie dumni. Wiemy co się dzieje z tobą w tej szkole. 
Siadła obok niej i ją przytuliła. Tej nocy było wszystko możliwe, zatarta granica miedzy światami umożliwiała wszystko. Na dodatek potęgowało to, że ród ojca jak i matki Viv był wrażliwy na magię i na zjawiska z nią związane. Teraz odezwał się jej ojciec.
- Kochane dziecko, widzieliśmy twoją przyszłość. Jednak nie możemy ci jej zdradzić tylko damy ci jedną podpowiedź. Bądź przy tym chłopacu, którego spotkałaś w pociągu. Nie możesz mu tego wyjawić co teraz powiem. On nie jest mugolakiem, tylko pół-krwi. Jego przodkiem był Salazar. Viviano potomkini Roveny chroń go przed nim samym. 
Dziewczyna przytaknęła i spojrzała na swoich rodzicieli. 
- Zrobię co w mojej mocy. Kocham was i nigdy nie zapomnę. 
- Będziemy cię strzec, pamiętaj zawsze jesteśmy przy tobie. Teraz musimy już iść, pamiętaj o swojej wierze nie pozwól zapomnieć światu czarodziei o tym co powinno być dla nas ważne. W następne święto Samhain otocz zamek świecami, zobaczysz prawdziwe zatarcie się granicy między naszymi światami. 
Po tych słowach, świece zgasły, a jedzenie znikło. Zebrała wszystko z powrotem do torby i zeszła z wieży. Otrzymała więcej niż pragnęła. Schodząc po ostatnich schodach usłyszała gwar rozmów z Wielkiej Sali. Prychnęła przechodząc obok wejścia i skierowała się do lochów. 
- Panno de Molay. Powinna Pani być na uczcie a nie wałęsać się po zamku. 
Dziewczyna odwróciła się i stanęła przed Dumbledorem. 
- Profesorze. Wierzę w święto Samhain. Tak zostałam wychowana i tak zamierzam trwać. W ten wieczór jak co roku kontaktuje się z rodziną. Wolę to od bezsensownego siedzenia na uczcie.  A i tak jestem uczulona na dynię, a wiem że wszystko co znalazło się na stole ma w sobie ten składnik. Teraz chcę się udać do dormitorium, bo muszę dokończyć moją pracę z zielarstwa. Do widzenia i dobranoc. 
Po tych słowach dziewczyna obróciła się na piecie i poszła do miejsca gdzie znajdował się pokój wspólny. Kiedy już w nim się znalazła, odłożyła rzeczy do dormitorium, a zabrała książkę do eliksirów i prawie skończony esej. Zajęła miejsce w fotelu przy kominku i zabrała się za czytanie co jakiś czas coś zapisując. Taką zastali ją Ślizgoni, którzy wrócili właśnie z uczty. Wyczuła, że ktoś podchodzi i staje nad nią. Podniosła wzrok i ujrzała Prefekta Naczelnego. 
- De Molay. Dlaczego nie było cię na uczcie
Westchnęła. 
- O to samo pytał się Dumbledore. I odpowiem Ci tak samo jak jemu. Nie obchodzę Nocy Duchów tylko święto Samhain. To jest naszym dziedzictwem. Po drugie w ten dzień prawie wszystko co znajduje się na stole ma w sobie dynię. A ja jestem na nią uczulona. Pozwól skończyć mi mój esej, choć i tak mogłabym napisać bzdury a nasz opiekun dałby mi W. 
Chłopak patrzył na nią i skinął głową. Ale nachylił się w jej stronę
- W następną sobotę przypomnij nam jakie są święta i jak się je celebruje.  
- Nie ma problemu.  

poniedziałek, 18 lipca 2016

Prolog

Gellert Grindelwald szerzy swoją ideologie, głosi swe poglądy. Chce by świat czarodziei wreszcie wyszedł z ukrycia i zawładnął Ziemią. Osoby nie magiczne i dzieci posiadające moc lecz będące z tych że rodzin, nie mogą żyć na równi z czystokrwistymi magami. Zaczyna traktować się je jak skrzaty domowe. Lecz kilka arystokratycznych rodów się buntuje. Nie popierają tychże poglądów. 

Grindelwald osobiście i pomału morduje sprzeciwiające się mu rodziny. Rodzice, chcąc ratować swoje dzieci uciekają zagranicę.Lecz i tam nie są spokojni. 

Na jego celowniku pojawił się również ród de Molay. 

20 sierpnia 1937 przyszedł po Andromedę i Piera. Wyczuli, że się zbliża więc ukryli swoją jedyną córkę. Ze swojej kryjówki widziała co działo się w salonie. 

Andromeda i Pier trzymali się za ręce, kiedy wkroczył blondwłosy mężczyzna wyglądający mniej więcej na trzydzieści lat 

- Macie ostatnią szansę. Zgadzacie się zasilić moje szeregi?

Miał władczy ton głosu. Przez  plecy dziewczynki przeszedł nie przyjemy dreszcz. 

- Nigdy do Ciebie nie dołączymy. 

Tak brzmiały ostatnie słowa jej rodziców, nim uderzył w nich zielony promień zaklęcia. Tego wieczoru ostatni raz widziała rodziców. Nikogo już nie miała na tym świecie.